wtorek, 4 czerwca 2013

Berlin wzywa! Street Food Thursday.

W tym roku na przedłużony weekend majowo-czerwcowy, postanowiliśmy wybrać się ze znajomymi do Berlina, nocleg mieliśmy zapewniony u koleżanki, więc pozostało nam tylko wsiąść w samochód i jechać. Miałam mieszane uczucia co do tej wyprawy, przede wszystkim dlatego, że byłam w tym mieście, w prawdzie tylko przejazdem, ale nie wspominałam tamtej wizyt jako czegoś wyjątkowo spektakularnego. Poza tym obawiałam się, że przez najbliższe cztery dni dane mi będzie żywić się wyłącznie currywurstem... Nic bardziej mylnego! Berlin mnie zachwycił, sprawił, że zakręciło mi się w głowie od kolorów, dźwięków, zapachów i smaków! 

Mieszkaliśmy we wschodniej części miasta przy Strausberger Platz, w pięknej kamienicy, równie monumentalnej co budynki przy warszawskim placu MDM. Od razu widać, że to reprezentacyjna część wschodniego Berlina z resztą dzieliła nas tylko jedna stacja metra od prawdziwej wizytówki czyli Aleksanderplatz. Po przyjeździe mieliśmy niewiele czasu na szybkie odświeżenie się, bo nasza gospodyni zaplanowała, że zabierze nas na street food market, gdzie jej koleżanki miały jedno ze stoisk. Ucieszyłam się, bo nie dość że byłam już trochę głodna po podróży to pojawiło się światełko w tunelu i szansa na coś dobrego do zjedzenia. Przed wyjściem M. ugościła nas jeszcze berlińskim hitem do picia: CLUB-MATE, podobno można to już kupić w Polsce, ale na pewno drożej niż za 70 centów. Patent polega na tym, żeby wypić mniej więcej 1/3 butelki a potem uzupełnić to alkoholem i z tak przygotowaną butelką ruszyć w miasto :) W Berlinie można swobodnie przemieszać się po ulicach z alkoholem nie ma takich zakazów jak w Polsce, ale i tak nikt tego specjalnie nie nadużywa. 



Szczerze mówiąc, z początku CLUB-MATE smakuje jak popiół z wodą, ale już po kilku łykach zaczyna być całkiem dobre. Dla tych, którzy znają smak YERBA MATE nie będzie to jakaś spektakularna nowość, niewątpliwą zaletą tego napoju jest to, że fantastycznie zabija smak alkoholu ;)

Od przekroczenia progu street food market, wiedziałam, że jestem w dobrym miejscu. Znalazłam ich profil na FB, warto tam zajrzeć: https://www.facebook.com/StreetFoodThursday.
Market organizowany jest w czwartki, jeśli chcesz wystawić się na nim ze swoim jedzeniem, musisz zapłacić około 80 euro za stoisko no a potem sprawa jest prosta - co zarobisz jest Twoje. Myślę, że wystawcy nie mają specjalnego problemu z odzyskaniem zainwestowanych pieniędzy, kiedy dotarliśmy na market około 20:00 część stoisk już się zamykała, bo wyprzedali cały towar. My zdecydowaliśmy się stanąć w najdłuższej kolejce do kanapek z wieprzowiną. Powiem tylko, że warto było czekać... w prawdzie kanapek dla nas nie starczyło ale za 5 euro dostałam tackę z najlepszą wieprzowiną jaką zdarzyło mi się jeść. Nie jestem specjalnym mięsożercą, ale w tamtym momencie miałam ochotę pochłonąć co najmniej 2 kolejne porcje..



Mięso było tak idealnie przygotowane, że nie potrzebowałam noża żeby je zjeść, dosłownie rozpadało się na  talerzu, ale jednocześnie było soczyste. Pikle nie zrobiły na mnie już takiego wrażenia, ale to tylko dlatego, że moja babcia robi najlepsze na świecie a te były chyba kupowane a nie przygotowywane samodzielnie. W zestawie był też mały pieczony ziemniaczek, ale on był tylko tłem dla pysznego mięsa. 
Zaspokoiwszy głód, mogliśmy spokojnie zwiedzać stoiska, bez obawy, o rozbiegany wzrok czy trzęsące się ręce. Około godziny 22:00 targ dobiega końca, informuje o tym charakterystyczny brzęczący dzwonek i uczestniczy powoli wychodzą, udając się do domów, albo na dalsze nocne szaleństwa. Mimo tego, że był to czwartek i teoretycznie następnego dnia trzeba było wstać do pracy, ulice były pełne jak w dzień, Berlin to zdecydowanie miasto, które nie zasypia. My dołączyliśmy do znajomych M. w barze Tante Lisbeth, niestety miejsca siedzące zostały tylko w strefie dla palących, więc nie zabawiliśmy tam długo. Po drodze do domu, nasi chłopcy oznajmili, że są głodni (jakże by inaczej) więc M. zabrała nas na kebab, ja osobiście mam ambiwalentny stosunek do tego dania, najbardziej smakuje mi bułka. Tak było i tym razem, mój Ł.zjadł kebab a ja poskubałam bułeczkę. Faktycznie, nie była najgorsza, ale chyba nigdy nie uznam kebabu za danie  nad którym warto się rozpisywać..

W następnym wpisie: o całkiem niezłym currywurst, burrito i smakowitym burgerze!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz