niedziela, 20 października 2013

Pook Pasta i basta!

Jakiś czas temu przeglądałam przepisy na stronie durszlaka, w poszukiwaniu kulinarnych inspiracji. Chyba chodził mi po głowie makaron i chciałam zobaczyć co inni mają w temacie makaronowym do zaproponowania. I tak, zupełnym przypadkiem trafiłam na bloga z pięknymi zdjęciami. Nazwa dość osobliwa - pookcook, (http://pookcook.blogspot.com) ale zapadająca w pamięć. Blog pochłonął mnie bez reszty. Czytałam i podziwiałam kunszt kulinarny i zmysł artystyczny. Po kilku dniach wróciłam na stronę pookcook po więcej i przeczytałam, że autorzy postanowili wyjść poza internetowe ramy i przenieść się do realnego świata, innymi słowy - otworzyć knajpkę. Od razu pomyślałam, że to świetny pomysł i postanowiłam od czasu do czasu śledzić ich postępy. Jeszcze bardziej ucieszyłam się na wieść, że nowy lokal powstanie na Kabatach, czyli rzut beretem od Ursynowa. Potem pojechaliśmy z Ł. na urlop zapomnieć o codzienności, która po powrocie dorwała nas ze zdwojoną siłą i tak, nim się obejrzeliśmy nastał Październik. Pamięć o blogu z pięknymi zdjęciami nieco wyblakła... ale do czasu! W ostatnie piątkowe popołudnie bardzo, ale to bardzo nie chciało nam się gotować. Robiliśmy przegląd knajp zastanawiając się gdzie pójść. Szczerze mówiąc nim nam nie pasowało, no dobra, mnie nic nie pasowało. Torpedowałam każdą propozycję Ł. aż ten zwyczajnie poddał się, zakładając, że jak tak dalej pójdzie pójdziemy spać nie tylko głodni ale dodatkowo pokłóceni. Aż tu nagle, olśnienie! Przypomniałam sobie fantastycznego bloga i klamka zapadła - idziemy odwiedzić Pook Pasta. 

Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazał się, że jedyny wolny, został czteroosobowy stolik na samym środku. "Jak ja tam będę robić zdjęcia, przecież wszyscy się będą na mnie patrzeć..", pomyślałam. Jeszcze dość ciężko jest mi przemóc się i bez skrępowania wyciągać aparat w restauracjach. Trochę głupio się czuję.  Nie było wyjścia, usiedliśmy przy centralnym stoliku. Po chwili zauważyłam, że para zajmująca idealne miejsce - pod oknem i w rogu, poprosiła o rachunek i szczęśliwa szepnęłam Ł., że za chwilę się tam przesiądziemy. Niestety, pani siedząca obok nas szybko podchwyciła co powiedziałam i ostudziła moje zapędy informacją, że ona z mężem też czekają na ten stolik. Ostatecznie, zrobiliśmy małą roszadę, my zajęliśmy miejsce państwa czekających i każdy był w miarę szczęśliwy. Po usadzeniu się wygodnie mogliśmy przystąpić do najważniejszego - zamawiania. Byliśmy strasznie głodni, więc oczywiście zamówiliśmy za dużo ale i tak nie żałuję. Na początek carpaccio z łososia i focaccia. Czekając na przystawki mieliśmy okazję poprzyglądać się wnętrzu. Jest dokładnie takie, jakie lubimy najbardziej. Oszczędne w formie i bez zbędnych dodatków, ale przytulne i zachęcające do wejścia. Głównym i bardzo pięknym akcentem dekoracyjnym są kafle, którymi wykończony jest kontuar, kryjący część kuchenną. Bardzo ciekawe jest oświetlenie, niby skromne, niby proste, ale jednak oryginalne. Z miedzianych (przynajmniej tak wyglądają) rurek poprowadzonych pod sufitem zwisają żarówki. Na bocznych ścianach zamontowane są lampki przywodzące na myśl oświetlenie na rybackich kutrach. No właśnie... w połowie naszej wizyty oświetlenie zmieniło się, na bardziej kameralne, ale tym samym bardziej żółte.. i moje zdjęcia pozostawiają niestety wiele do życzenia. Ostatnim z elementów dekoracyjnych jest drewniana ściana, na której dumnie prezentuje się logo i nazwa knajpki. Mojemu Ł. najbardziej podobały się krzesła, które były idealnym powodem do przeprowadzenia mini wykładu na temat designu ;)




Na przystawki musieliśmy chwilę poczekać, co nie umknęło Pani kelnerce, która starała się żebyśmy wiedzieli, że nikt o nas nie zapomniał, po prostu przygotowanie focacci zajmuje trochę czasu. Powiem jedno, warto było czekać! Najpierw dostaliśmy carpaccio z łososia. Wyglądało niepozornie, smakowało niezwykle. Kolejne potwierdzenie teorii, że proste nie znaczy nudne. Przepis na to danie i inne, które serwowane są w Pook Pasta znajdziecie na ich blogu :) Talerz posmarowany był mieszanką musztardy i miodu z oliwą. Na wierzch położone były cienkie plastry ryby, całość posypana kaparami. 



Pycha! Zaspokoiwszy pierwszy głód zobaczyliśmy kelnerkę z wieeeelką focaccią, zmierzającą w naszym kierunku. "Uooops... chyba zamówiliśmy za dużo..." No dobrze, może wieeelka to przesadne określenie, ale zamawiając to danie, możecie spokojnie założyć ze starczy, jako przystawka, dla dwóch osób. No i kolejny strzał w dziesiątkę. Ciasto chrupiące i dobrze wypieczone, ale nie przesuszone. Moim zdaniem delikatnie, za mało słone. Do tego figa, karmelizowana czerwona cebulka,  gorgondzola, szynka parmeńska i rucola. Czyli to, co tygryski lubią najbardziej. Bardzo żałowałam, że porcja była taka duża, bo musiałam zostawić sobie miejsce na danie główne. 



No właśnie, Pook Pasta to restauracja, która serwuje świeże, robione na miejscu makarony. Ja zamówiłam spaghetti z krewetkami a Ł. tagliatelle z ragout z jagnięciny. Wiedziałam co wybrać, po prostu czułam, że to będzie smaczne. Nie pomyliłam się. Przede wszystkim zaskoczyła mnie forma spaghetti. Nitki makaronu były dość grube, ale nie były twarde. Ugotowanie idealnie. Sos z krewetkami, mistrzostwo świata, dobrze wyczuwalny szafran, który jest kumplem krewetek i świetnie do nich pasuje. Przepisu szukajcie na blogu, warto powtórzyć to danie w domu. O tym, co jadł Ł. ciężko mi pisać bo spróbowałam tylko troszkę. Uznałam, że mi smakuje i wróciłam do swojego talerza. Z resztą Ł. też szybko zjadał swój makaron, żeby móc podjadać mój. Na deser nie starczyło nam miejsca, chociaż widziałam gruszkę z lodami u naszych sąsiadów, wyglądała smakowicie. Następnym razem spróbuję, bo nie mam wątpliwości, że nastąpi i to bardzo, bardzo szybko :) 



Mimo tego, że ledwo mogliśmy wstać od stołu, tak byliśmy najedzeni, rachunek nie był przykrym zaskoczeniem. Ceny w Pook Pasta są bardzo przyzwoite, adekwatne do tego, co znajdziemy na talerzach. Polecam!

Adres:
Al. Komisji Edukacji Narodowej 21
Warszawa



6 komentarzy:

  1. żółte światło w lokalu nie jest problemem przy zdjęciach, wystarczy zmienić odpowiednio balans bieli w aparacie i zdjęcia wyjdą bez zażółceń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż taka zielona jak wiosenna trawka to ja nie jestem, ale dzięki za podpowiedź :) Kombinowałam dosyć długo z balansem bieli, ale wyszło jak wyszło. Tak właściwie przydałaby się lampa, ale przecież nie będę ludziom przy jedzeniu pstrykała po oczach..Przysłonę miałam maksymalnie otwartą i czas dość długi a mimo to wyszło jak wyszło..

      Usuń
    2. chyba jednak jesteś trochę zielona. poczytaj trochę o plikach RAW i ich obróbce. zaoszczędzisz czas w przyszłości. a tak mocno otwarta przysłona popsuła tylko zdjęcia

      Usuń
    3. Może i jestem, zdjęcia robione we wnętrzach są trudne a ja dopiero zdobywam doświadczenie. Z każdym zdjęciem będzie lepiej. Pozdrawiam wiosennie i zielono..

      Usuń
  2. młody lokal ale coś mi się zdaje,że namiesza na kulinarnej mapie Warszawy:)
    fajnie,że widelec oprócz przepisów tez zamieszcza recenzje knajp.
    śledzę z przyjemnością.

    jeśli chodzi o zdjęcia to nie do końca tak jak pisze przedmówca-wszystko też zależy od tego jakie to żarówki w lokalu świecą na nasze zdjęcia.
    a przecież nie każdy chodzi do restauracji z 5DMarkiem Canona;)

    pozdrawiam pook pastę i FTF
    zaciskam kciuki i ślinianki...:)

    Adriano Italiano

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żarówki były żółte ;) Bardzo dziękuję za doping!

      Usuń