środa, 27 sierpnia 2014

Tatarskie przysmaki w Kruszynianach

Kolejnym celem na naszej kulinarnej mapie były Kruszyniany czyli jedna z miejscowości znajdujących się na Szlaku Tatarskim. Zanim jednak dotarliśmy na miejsce odwiedziliśmy Krainę Otwartych Okiennic czyli trzy podlaskie miejscowości Soce, Puchły i Trześciankę, w których można obejrzeć XIX i XX wieczne domy z przepięknie malowanymi okiennicami i rzeźbionymi wiatrownicami. Przystanek na rozprostowanie kości zrobiliśmy pod cerkwią w Puchłach, niestety z powodu remontu większość elewacji była przykryta drewnianymi rusztowaniami, więc musieliśmy wspomóc się naszą wyobraźnią. 





Miejscowości są bardzo ciekawe i jeśli będziecie w pobliży warto je odwiedzić, w zasadzie można nawet nie wysiadać z samochodu, bo wszystkie domu położone są wzdłuż głównej drogi. Z Krainy Okiennic ruszyliśmy na północny wschód w kierunku Kruszynian. Przyznam, że kiedy dotarliśmy na miejsce bardzo nie chciałam wychodzić z samochodu, w którym klimatyzacja była rozkręcona na maksa bo na dworze panował nieludzki upał. Wizytę w Kruszynianach mieliśmy zacząć od zwiedzania meczetu, więc z lekkiej sukienki przebrałam się w długie spodnie a na ramiona zarzuciłam bluzę (brakowało mi tylko czapki...). Możecie wyobrazić sobie jak cudownie się czułam ale nie chciałam urazić nikogo w meczecie. Jak się potem okazało trochę za bardzo się przejęłam, bo obok mnie stała dziewczyna w szortach i z odsłoniętymi ramionami i nikt nie wyglądał na oburzonego ;). Przed wejściem musieliśmy zdjąć buty i zostawić je w małej sieni. Szybko odgoniłam myśl o tym kiedy ostatni raz ktoś prał tu dywany, po których miałam chodzić na bosaka i po cichutki wślizgnęliśmy się do środka. Trafiliśmy na pogrzeb, a tak właściwie na koniec opowieści o tatarskich tradycjach dotyczących pochówku. Szybka zmiana, drobna opłata i wykład zaczął się od nowa w mniej więcej 20 minut dostaliśmy porządną porcję wiedzy na temat historii i zwyczajów tatarskich. Potem był czas na dokładne zwiedzenie meczetu i pstryknięcie kilku fotek. Wybiła 14.00 a nam zaczynało burczeć w brzuchach..






Po wyjściu z meczetu doskonale wiedzieliśmy gdzie skierować nasze kroki. Tatarska Jurta, miejsce, które odwiedził nawet Książę Karol ale to nie z tego powodu bardzo chcieliśmy tam zjeść. Pierekaczewnik, mówi Wam to coś? Mnie mówiło niewiele, wiedziałam tylko, że da się to zjeść, ale z czego to jest zrobione, jak wygląda, nie miałam pojęcia. Warto dodać, że pierekaczewnik posiada oznaczenie Unii Europejskiej - Gwarantowana Tradycyjna Specjalność (GTS). Produkty z tym oznaczeniem muszą być wytwarzane w tradycyjny sposób z tradycyjnej receptury przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Według mojej najlepszej wiedzy, pierekaczewnik z tym oznaczeniem zjecie tylko w Tatarskiej Jurcie.

 Najważniejsze danie obiadu zamówił Ł. mnie uwiodły kołduny tatarskie podawane z rosołem. Kiedy na stół wjechał pierekaczewnik trochę opadły nam szczęki. Porcja ogromna! Do tego w jednej miseczce surówka z kalafiora a w drugiej sos. A samo danie? Niezwykle ciekawe już na poziomie struktury, cienkie płaty ciasta nieco pofałdowane, przełożone mięsem a całość upieczona. Czegoś takiego jeszcze nie jadłam, smakowało szczególnie z dodatkiem dipu, który był lekko ostry. Myślę, że jest to prawie nie do odtworzenia w warunkach domowych, przede wszystkim trzeba znać dobry przepis, więc bardzo się cieszę, że miałam okazję spróbować tego tatarskiego przysmaku. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane zobaczyć sam proces przygotowywania, na żywo :)


Nie mogłam powstrzymać się od porównania kołdunów do Stoczkowych pielmieni, w końcu to też są pierożki z mięsem. Ciasto było zdecydowanie grubsze niż u braci pielmieni ale nie było twarde ani gumowate. W środku pierożka solidna, dobrze doprawiona porcja mięsa. Jedyne co ujmowało temu daniu to rosół. Kompletnie niedoprawiony przypominał bardziej wodę z dodatkiem kilku rosołowych kropli. Solidna szczypta soli i pieprzu jakoś złagodziły złe wrażenia, ale kiedy skończyły się pierożki przestałam jeść zupę.


Kruszyniany i Tatarska Jurta to punkt obowiązkowy do odwiedzenia jeśli wybieracie się na podlasie. Minus za rosół nie obniża wysokiej noty bo kuchnia jest tu wyśmienita i niezwykle orientalna. Na pierekaczewnik trzeba się śpieszyć, bo liczba porcji jest ograniczona a warto spróbować i na własnym podniebieniu odkryć jaka Polska jest ciekawa i różnorodna. Z Tatarskiej Jurty wyjechaliśmy najedzeni i zadowoleni z dwiema drożdżówkami na dalszą drogę. Niestety bułeczki nie miały szans zostać sfotografowane, ponieważ bardzo szybko zniknęły w naszych brzuchach. W ostatni, jak się później okazało, upalny dzień tego lata wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy na Mazury.







2 komentarze:

  1. Wspaniała relacja! Nie mogę się doczekać dalszego ciągu tej kulinarnej wyprawy!:)
    Czy pierekaczewnik można zjeść w innych miejscach Polski? Wygląda wyśmienicie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co wyczytałam Tatarska Jurta to jedyne miejsce gdzie można zjeść certyfikowany pierekaczewnik, co więcej każde inne miejsce, które używa tej nazwy dla swojego dania łamie praw, zajrzyj tutaj: http://www.kruszyniany.pl/news1.html
      Dziękuję za doping i pozdrawiam! :)

      Usuń