poniedziałek, 23 września 2013

Wenecja - podziwiając zabytki i szukając smaków.

Punktem obowiązkowym tegorocznego urlopu, od samego początku, była Wenecja. Z jednej strony nie mogliśmy się doczekać, kiedy ją odwiedzimy, a z drugiej, nie mogliśmy znaleźć dobrego dnia na wycieczkę. Trochę szkoda nam było pięknych słonecznych dni.. poza tym uznaliśmy, że niezbyt przyjemnie będzie cały dzień wędrować po mieście w upale. Po tygodniu wylegiwania się na plaży, z małymi przerwami na zwiedzanie okolic, nadszedł właściwy dzień :) Zaopatrzeni w przewodnik i mapkę stawiliśmy się o 9.00 na przystanku autobusowym w kierunku Punta Sabbioni, gdzie znajduje się przystań Vaporetto. Podróż trwała ok. 20 minut, ale przez chwilę poczułam się jak w Warszawie, w godzinach szczytu. Autobus był wypełniony ludźmi! Na szczęście dosyć szybko dojechaliśmy na miejsce i wtedy zaczęła się walka o miejsce w kolejce do kasy, po bilet na prom. Kto musiał stać, ten stał..my nie:) Jedną z nielicznych zalet naszego hotelu była możliwość kupienia biletów w recepcji. Tym sposobem uniknęliśmy kolejki i udaliśmy się prosto na prom. Na przystani, w najlepsze trwała walka o miejsce. Kto ustawi się bliżej wejścia ma szanse usiąść przy burcie. Nam też jakoś się udało i o 9.30 płynęliśmy do Wenecji.

widok z Vaporetto na Wenecję
 
Przystanki Vaporetto
 
Plan był prosty, najpierw szturmujemy Bazylikę św. Marka, bo tam najtrudniej się dostać. Kiedy dopłynęliśmy do placu św.Marka szybkim krokiem pognaliśmy do bazyliki. I tu, potwierdziła się moja teoria, że zawsze dobrze sprawdzić wcześniej, co może czekać Cię na miejscu. Do świątyni nie są wpuszczani turyści z plecakami. Jest specjalna przechowalnia bagażu, schowana w uliczce niedaleko, ale mimo tego, że kilka tablic informacyjnych przed wejściem uprzedza o tym fakcie, nikt nie zwraca na to uwagi. Za to później, przy kontroli tuż przed wejściem wszyscy są ogromnie zdziwieni. Wszyscy, ale nie my!:) Kiedy Ł, stał grzecznie w kolejce ja puściłam się pędem w poszukiwaniu rzeczonej przechowalni. Trochę pobłądziłam, bo oznaczenia nie są zbyt dobre, ale misja zakończyła się powodzeniem.
 
Szczerze mówiąc spodziewałam się, że po wejściu do środka ugną się pode mną kolana, że przytłoczy mnie wielkość i monumentalność bazyliki. Nic takiego się nie stało, nie powtórzyły się moje odczucia z Bazyliki św. Piotra w Rzymie. Wewnątrz budowli panuje niezbyt przyjemny półmrok. Wszędzie obowiązuje zakaz fotografowania, wprawdzie nikt go nie respektuje, ale trochę krępowałam się po prostu wyciągnąć aparat i robić zdjęcia. Ł. udało się złapać kilka ujęć z ukrycia. Niewątpliwie największe wrażenie robi sklepienie bazyliki, niezwykle bogate i precyzyjnie wykonane a najpiękniejsza jest kopuła z mozaiką z XIII wieku przedstawiającą scenę Wniebowstąpienia.


Wejście do bazyliki nie jest płatne, ale to wcale nie oznacza, że nie wydamy tam ani grosza, co to, to nie. Żeby zobaczyć ołtarz trzeba zapłacić 2 euro, bo ktoś sprytnie wymyślił żeby obrócić go tyłem do zwiedzających. Niezbyt to przyjemnie i nie robi dobrego wrażenia. Płatne jest też wejście do skarbca (3 euro), w którym poza drogocennymi i przepięknymi zbiorami można również zobaczyć relikwie. Trochę szkoda, że trafiliśmy na moment, w którym bazylika była w remoncie i większa jej część była zasłonięta rusztowaniem, bo warto zwrócić uwagę, na przepiękną fasadę budowli i malowidła w portalach na zewnątrz. 


Po wyjściu z bazyliki, wpadliśmy w sam środek szalonego tłumu, który opanował Plac św. Marka. Odebraliśmu plecak i nie pozostało nam nic innego, jak tylko dać nura w wąskie weneckie uliczki. Uznaliśmy, że zwiedzać, będziemy głównie pieszo, dzięki temu mogliśmy zajrzeć w każdy zakamarek tego wyjątkowego miasta. Było jeszcze dość wcześnie, kiedy skierowaliśmy swoje kroki do mostu Rialto. To najstarszy i chyba największy wenecki most, który prowadzi do targowej części miasta. Około godziny 10.30 można było przejść na drugą stronę w miarę swobodnie, nie obijając się przesadnie o przechodniów, nawet udał nam się zrobić takie zdjęcie, na którym wyglądamy jak byśmy byli tam zupełnie sami.

Most Rialto

 
Widok na Canale Grande
Widok z mostu w kierunku Ruga Orefici

 
Po przejściu na drugą stronę Canale Grande daliśmy się ponieść tłumowi. Szliśmy w tą samą stronę co wszyscy, próba obrania kierunku pod prąd mogła grozić kalectwem lub kilkoma siniakami:) Wpatrzeni w przepiękne kamienice dotarliśmy do słynnego targu rybnego - Mercato del Pesce al Minuto. Bardzo się ucieszyłam, bo nie było jeszcze za poźno i zdążyliśmy objerzeć niezwykłe widowisko przekrzykujących się sprzedawców podających co rusz inne ceny na swoje towary i kupujących, kórzy ochoczo się targowali. To wielka przjemność patrzeć na ludzi, dla których praca jest nie tylko przykrym obowiązkiem ale także pasją, czy swego rodzaju rytuałem? Kiedy dzień targowy dobiegał końcowi można było trafić na naprawdę niezwykłe okazje, bo sprzedawcy obniżają ceny maksymalnie byle tylko sprzedać towar, który kolejnego dnia nie będzie już atrakcyjny. Lady wypełnione lodem uginały się od dobrodziejstw morza. Kałamarnice, ośmiorniczki, langustynki, małże św. Jakuba, mule i wiele gatunków ryb. Istny raj, tylko zapach mało rajski ;)
 
 

 
Wpatrywanie się w te wszystkie pyszności spodowało, że poczuliśmy się trochę głodni. Była dopiero 11.00 więc na obiad trochę wcześnie, ale postanowiliśmy, przynajmniej wstępnie, zlokalizować miejsca, które chcieliśmy odwiedzić. Przed wyjazdem zrobiłam dokładny przegląd knajpek, w których waro zjeść w Wenecji. Bardzo pomocny okazał się ranking The Guardian o wdzięcznym tytule "Top 10 budget eats in Venice". Link tutaj. Dla mnie to ważne, żeby odwiedzając takie miejsce jak Wenecja nie jeść byle czego i byle gdzie. Bardzo łatwo jest wpaść w sidła zastawione na turystów, którym niestety często jest wszystko jedno co zjedzą. Ale nie nam! Skierowaliśmy swoje kroki w poszukiwaniu Taverny del Campiello Remer i przy okazji wstąpliśmy na pyszne cappuccino w wydaniu na stojąco, czyli baaaardzo po włosku. Będąc we włoszech szukajcie takich właśnie miejsc, gdzie podają kilka rodzajów panini, trochę słodyczy, kawę i drinki takie jak np. aperol. Jeśli są miejsca siedzące możecie spodziewać się dwóch cen, kawa przy stoliku będzie droższa. Cappucino nie powinno kosztować więcej niż 1,50 euro, ale będzie mniejsze niż to polskie. Zależało mi, żeby Ł. poczuł włoski klimat od A do Z a kawa była elementem obowiązkowym. To był także dobry moment żeby wypisać kartki pocztowe, które kupiliśmy chwilę wcześniej. Sącząc kawę a potem aperol odpoczęliśmy chwileczkę.
 
 


 
Wmocnieni dobrą kawą ruszyliśmy dalej. Z małą pomocą GPS, udało nam się znaleźć uliczkę, która doprowadziła nas do poszukiwanej tawerny. Spokojni, że wiemy gdzie wrócić na obiad poszliśmy do przystani Vaporetto, znów przy moście Rialto. Podróż tym wodnym tramwajem to naprawdę fajna sprawa, warto kawałeczek przepłynąć chociaż kawałeczek, bo można spojrzeć na miasto z zupełnie innej perspektywy Fasady budynków przy Canale Grande to małe dzieła sztuki. Przystanie dla gondoli przed hotelami, prywatne zejścia do łódek. Magiczny widok. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na linię, która następny przystanek miała dokładnie tam, gdzie chcieliśmy wysiąść, czyli przy stacji Ferrovia. W okolicy miała być kolejna z knajpek, które chcieliśmy zaliczyć, pierwsza na liście The Guardian - Arte della Pizza. Niestety po długich poszukawaniach musieliśmy zrezygnować. Nie udał nam się znaleźć tego miejsca :( Nic straconego, przynajmniej jest po co wracać. Błądząć pośród uliczek dzielnicy Cannaregio odkryliśmy coś znacznie ciekawszego. Nie miałam o tym pojęcia, a okazuje się, że to w Wenecji powstało pierwsze na świecie żydowskie getto, czyli dzielnica wyznaczona tylko i wyłącznie dla Żydów. I faktycznie w pewnym momencie zauważyliśmy, że mija nas coraz więcej tradycyjnie ubranych mężczyzn a na restauracyjnych witrynach widnieją napisy "kosher pizza". I  ten oto sposób na krótką chwilę przenieśliśmy się z Włoch do Izraela.
 
Campo di Ghetto Nuovo
Powoli zbliżała się 15.00 i nasze żołądki bezlitośnie nam o tym przypominały. Nie udało nam się zjeść pizzy na wynos, więc bez zbędnych przystanków zmierzaliśmy w kierunku tawerny del Campiello Remer. Ukryta przed turystami, w alejce która kończy się pomostem wychodzącym na Canalre Grande. Trzeba sobie zasłużyć, żeby zjeść w takim miejscu.. ale o tym, następnym razem...

 





1 komentarz:

  1. Byłam w Wenecji, jest piękna i wciągająca! Twój wpis także ciekawy - fotki jedzenia smakowite, zapraszam do siebie na relacje z podroży kulinarnych i nie tylko

    OdpowiedzUsuń